sobota, 30 kwietnia 2011

PIERWSZE (NIE)POWAŻNE ZLECENIE

Los się do mnie uśmiechnął. Tuż po świętach wielkanocnych napisał do mnie człowiek, który zwiedziwszy moją galerię na digart'cie uznał, że chciałby mieć projekt mojego autorstwa na okładce swojej debiutanckiej płyty. Projekt mniej, lub bardziej ambitny, ale jako, że wcześniej nie miałem do czynienia ze zleceniami w swojej najczystszej postaci, postanowiłem podjąć wyzwanie. Naturalnie za darmo, w końcu nie jestem jeszcze na tyle dobry, aby brać pieniądze za moje wypociny.

Dostałem wytyczne. Okładka utrzymana w ciemnych tonach, komiksowym, stricte wektorowym stylu. Po przesłuchaniu kawałka, jaki dostałem w załączniku, zacząłem myśleć nad projektem. Po chwili powstał wstępny zarys.


Koncepcja spodobała się zleceniodawcy i dostałem pozwolenie na dalszą pracę w tym kierunku. Niemalże do końca nie wiedziałem, co z tym zrobić. Próbowałem różnych wariantów, różnych ustawień. Duży problem był z napisami, a właściwie czcionką. Poszedłem na łatwiznę i postanowiłem po prostu umieścić napis z użyciem czcionki znalezionej w sieci, która była najbardziej bliska zamysłowi zleceniodawcy. Po stosunkwo niedługim czasie powstało coś, co mogłem uznać za skończone.


Nie jest to może najbardziej wyszukana robota. Chciałem jednak utrzymać wektorowy, prostolinijny klimat. Ostatecznie jednak otrzymałem instrukcje, aby zmienić kilka elementów (między innymi czcionkę z nazwą wykonawcy, która była "zbyt dziecinna"). Następnym razem będę musiał już opracować napisy własnoręcznie, aby nie korzystać z gotowców, które mogą być łatwo powielone i sprawiają wrażenie szablonowych. Po ostatecznych poprawkach gotowy projekt na okładkę wygląda jak poniżej.


Boli mnie trochę brak kolorystyki i słabo odcinający się napis od tła, ale zleceniodawca nie życzył sobie zmian w tej materii, więc zostało jak jest. Projekt spotkał się z uznaniem i dobrym odbiorem, a co za tym idzie został zaakceptowany. Mogę więc powiedzieć, że wykonałem pierwsze mniej lub bardziej poważne zlecenie.

Na pewno nie jest to najlepsza praca, ale uważam, że poczyniłem kolejny krok naprzód. Jestem bardzo  zadowolony, że mogłem zrobić coś takiego dla obcej osoby (i mieć - mam nadzieję - pewność, ze zostanie wykorzystane zgodnie z przeznaczeniem). Miejmy nadzieję, że wkrótce będę miał okazję do realizacji podobnych projektów.

piątek, 22 kwietnia 2011

TROCHĘ OŁÓWKOWEJ ROBOTY

Szkic to podstawa. Zarówno jako podstawa rysunku, jak i podstawa treningu. Staram się często poświęcać czas na ten rodzaj doskonalenia umiejętności, ale niestety nie wychodzi tego tyle, ile bym chciał. Tak, czy inaczej mam w dorobku trochę prac, które staram się skanować w celu dalszych operacji z użyciem programu graficznego i tabletu.

Prezentuję kilka wybranych szkiców, które zostały wykonane stosunkowo niedawno, aczkolwiek nie na dniach. Mam nadzieję, że jak najwięcej z nich będzie kiedyś finalnymi artami. Pożyjemy, zobaczymy.









Nie są to może prace najwyższych lotów, ale praktyka czyni mistrza. Następna porcja będzie prawdopodobnie obracać się wokół anatomii człowieka, bo nad tym elementem chcę popracować.

środa, 20 kwietnia 2011

ZAMEK POŚRÓD IGLIC - OPOWIEŚĆ NIEDOKOŃCZONA

Tym razem przedstawiam pracę, która zajmuje miejsce na moim dysku twardym już ładny kawał czasu. Jest to jednak najdalej posunięta z moich niedokończonych prac. Jakiś czas temu postanowiłem stworzyć zamek, który nie byłby stricte mroczny, ale zarazem niezbyt wesoły. Stwierdziłem, że postawienie go pośród morza iglic byłoby dobrym posunięciem, które spotęguje uczucie osamotnienia i przygnębienia. Jednocześnie chciałem zadbać, aby był majestatyczny, co miał podkreślić zachód słońca w tle i księżyc będący zapowiedzią zbliżającej się nocy. Zacząłem od szkicu.


Zamek w oddali, kilka chmur, księżyc i mnóstwo skał. Pamiętam, że już od początku wiedziałem, że z przedstawieniem gór i iglic będę miał najwięcej problemów. O monotonnym dopieszczaniu szczegółów jeszcze wtedy nawet nie myślałem!


Póki co, skupiłem się na dopracowaniu głównego elementu - zamku. Na tym etapie jeszcze byłem niemal w 100% zadowolony z mojej pracy. Zyskała trochę bajkowego wyrazu, czym nie przejmowałem się zbytnio, bo nie zależało mi na uzyskaniu realizmu. Uznałem, że szkic jest gotowy. Zacząłem dodawać cieniowanie.


Hm. Od razu można zauważyć niezdarność, z jaką obdarzyłem szkic światłocieniem. Szczególnie widoczne to jest na iglicach. Kontury w niektórych miejscach znikają, w niektórych nadal są obecne. Wtedy jeszcze nie umiałem pogodzić szkicu z modelunkiem. Ba, nadal mam z tym czasem trudności. Tak, czy inaczej jakieś tam cieniowanie poszło (dobrze, że w ogóle!).


Przyszedł czas na kolor. Jedyne, z czego do dzisiaj jestem zadowolony, to niebo. Uważam, że bardzo fajnie wyszło mi wrażenie zachodzącego słońca. Zmieszałem kilka kolorów i szpachlowałem niebo tak długo, aż uzyskałem mniej lub bardziej pożądany efekt. Głównym kolorem miał być niebieski, który z czasem ustąpił pola innym. Kolorystycznie całość nie prezentuje się najgorzej.


Najgorzej za to prezentuje się obecny stan pracy. Zacząłem definiować zamek. Chciałem nanieść trochę światła na iglice. I w tym momencie się wtedy zatrzymałem. Nie umiałem dodać szczegółów w taki sposób, aby stworzyć coś fajnego. Taki rodzaj zacięcia. Uznałem, że grafika ma potencjał, tylko trzeba umieć ją skończyć.

Pytanie, czy na chwilę obecną jestem w stanie. Po chwili przemyśleń, stwierdzam, że owszem, mógłbym wykrzesać z tego coś więcej. Na pewno musiałbym poświęcić więcej uwagi iglicom. Z tym nawet dzisiaj byłby dość spory problem dla mnie.

Jest tutaj jeszcze sporo (spooooooooro) do zrobienia. Pewnie właśnie z tego względu jeszcze nie udało mi się zabrać za kontynuację. Praca jest jednak żywym dowodem na to, że w jakiś sposób, w jakimś tempie się rozwijam. Kiedyś nie wiedziałbym jak kontynuować, a dziś myślę, że byłbym w stanie (gdyby nie lenistwo) nawet to skończyć.

PS: Lisz powoli posuwa się naprzód, już niedługo - mam nadzieję - kolejna część.

poniedziałek, 18 kwietnia 2011

SUCKER PUNCH I JERAD S MARANTZ

Film niedawno wszedł na ekrany kin. Pomysł generalnie do mnie przemówił, ponieważ doskonale wiem, jak to jest uciec myślami w inny świat. Może w moim przypadku okoliczności są nieco inne, ale efekt podobny. W umyśle można stworzyć dosłownie wszystko. Może zacząłem rysować właśnie po to, aby zachować dla potomności moje wymysły?

Tak, czy inaczej  film może pod względem fabularnym nie jest najwyższych lotów, ale wykonanie może już śmiało aspirować do takiego miana. Nie chodzi mi tylko o efekty specjalne, ale także o całą otoczkę. Z zachwytem patrzyłem na to, co dzieje się na moich oczach. Z tego względu postanowiłem poszperać, aby dowiedzieć się czegoś więcej o osobach tworzących prace koncepcyjne do tego filmu.

No i znalazłem. Autorem szkiców koncepcyjnych jest Jerad S Marantz. Nigdy nie słyszałem o tym artyście wcześniej (inna rzecz, że ja nigdy nic nie słyszę). Pracuje dla The Aaron Sims Company, któe uczestniczyło w wielu projektach, które możemy lub będziemy mogli podziwiać na ekranie.

Jerad ma styl bardzo podobny do tego, jakim operuje Kekai Kotaki (jeden z moich ulubionych artystów). Realistyczne prace utrzymane w jednakowej konwencji, a zarazem tak różne od siebie. Bardzo podoba mi się szczegółowość uzyskana jednocześnie bardzo prostymi pociągnięciami pędzli. To właśnie ich odpowiedni dobór (custom brushe to potężna broń) pozwala uzyskać tak dobry efekt.

Myślę, że Jerad S Marantz to kolejny artysta, którego warto częściej śledzić. Podobnie, jak studio, w którym pracuje. Prowadzi własnego bloga, w którym publikuje swoje prace.

Z tego, co zdążyłem zauważyć, z powodzeniem używa programów 3D, przy pomocy których powstaje wiele jego prac. Jest to coraz częściej spotykane wśród artystów. Prace zyskują więcej realizmu. Szkoda, że film nie zyskał większego rozgłosu, ale w filmach, jak zauważyłem, większy nacisk kładzie się na fabułę i odbiór, niż na walory wizualne. A może się mylę?



Więcej prac koncepcyjnych z filmu "Sucker Punch" na blogu autora.

SZCZYPTA GRAFIKI WEKTOROWEJ

Jakiś czas temu, nastąpił u mnie taki okres, w którym miałem cholernie dosyć babrania się w pędzlach, modelunkach, światłocieniu i realistycznym odwzorowaniu rzeczywistości. Próbowałem stworzyć coś, co będzie proste ,a zarazem ładne. Natknąłem się na grafikę wektorową.


Chodzi mi dokładnie o prace, które zawierają proste kolory, nieznaczne cieniowanie i tworzone są w inny sposób, niż malarskie dzieła cyfrowych artystów. W przypadku grafiki wektorowej nie potrzeba nawet używać tabletu. Wszystko można skonstruować za pomocą linii dostępnych w programie graficznym. W Photoshopie najczęściej używanym narzędziem do tego typu tworów jest Pen Tool (domyślnie pod przyciskiem P).


Wiadomo, że im bardziej wyszukane prace, tym więcej różnorodnych narzędzi się stosuje. Ja niestety nie jestem jeszcze na wysokim poziomie, jeśli chodzi o tego typu grafiki, ale uważam, że t doskonała odskocznia od malowania, ponieważ dużo szybciej udaje mi się stworzyć coś ciekawego, a i edycja jest nadzwyczaj prosta (a już szczególnie, kiedy wykorzystuje się do tego Adobe Illustrator przy akompaniamencie Photoshop'a).




Pierwszy wytwór mojej chorej wyobraźni. Moim zamiarem było wypróbowanie różnych narzędzi i uzyskanie wielu, niezależnych od siebie efektów. Całość wyszła dynamiczna i dość nieprzewidywalna. Zastosowałem kilka warstw, zduplikowałem niektóre elementy. Jednak głównymi narzędziami były tutaj Pen Tool i przybory do tworzenia kształtów (głównie okręgów). Dodałem kolory, gradienty, warstwy o niskim kryciu. Nic skomplikowanego.




Kolejna prosta praca. Tym razem użyłem minimum narzędzi. Można powiedzieć, ze w większości występują tutaj okręgi. Ostre kształty to efekt dodania kilku linii narzędziem Pen Tool. Nie miałem pojęcia niemalże do końca, co z tego powstanie, a okazało się, że wyszedł ciekawy wzór na koszulkę.




Ta praca podoba mi się chyba najbardziej z wszystkich dotychczasowych wektorowych wypocin. Podobnie jak w poprzednich, nie było tutaj gotowego pomysłu, zacząłem od prostych kształtów, stopniowo dodawałem kolory i całość nabrała dość fajnego wyglądu. Kolejny potencjalny wzór na koszulkę?


Ostatnia praca, ale za to wykonana już z gotowym pomysłem. Miała być zdeformowana czaszka. Miały być odcienie błękitu. Dodałem kilka spreparowanych grafik kwiatów, które znalazłem na deviantART'cie oraz podłożyłem spreparowaną warstwę z teksturą pod gotowy projekt. Bawiłem się także nowymi narzędziami, aby wypróbować efekty, jakie można uzyskać operując nimi. Dostrzegam pewien zgrzyt w kompozycji, ale całość nie jest tragiczna.


Od czasu do czasu będę jeszcze pracował z tego typu grafiką i mam nadzieję, że uda mi się skroić wkrótce coś naprawdę fajnego.


A indiański lisz wciąż czeka na ukończenie...



niedziela, 17 kwietnia 2011

MATTE PAINTING - PIERWSZE STARCIE

Chcąc oderwać się od ciągłego grzebania w odcieniach szarości, postanowiłem dla odmiany zrobić coś spod znaku matte painting'u. Najpierw potrzebowałem trochę teorii. Poczytałem, pooglądałem gotowe prace, przejrzałem jakiś samouczek. Możliwości przy tego typu pracach są bardzo duże i trzeba powiedzieć, że czasem mogą dać lepsze efekty w krótszym czasie niż w przypadku zwykłego malowania od zera.

Pierwszym krokiem było znalezienie obrazu, który będę chciał obrobić. Postanowiłem wybrać coś łatwego na początek. Na deviantART'cie natknąłem się na zdjęcie przedstawiające dość okazały budynek od wewnątrz.


Dość prosta konstrukcja i symetryczna kompozycja to bardzo duże ułatwienie. Postanowiłem zmienić obraz tak, aby budynek sprawiał wrażenie zniszczonego, opuszczonego.

Najpierw, skopiowałem części zawierające boczne balustrady i piętra, a następnie zduplikowałem je i dopasowałem tak, aby budynek sprawiał wrażenie dłuższego. Trochę czasu musiałem poświęcić na dopasowanie elementów tak, aby nie było widać, że jest to skopiowane.

Następnie, dodałem trochę gradientu, warstw z różnymi teksturami kamieni, zniszczonych podłóg. Wrażenie zniszczeń uzyskałem prostym zabiegiem. Wziąłem narzędzie różdżki (bardzo przydatne w tego typu pracach) i usuwałem najzwyczajniej w świecie poszczególne elementy. Wstawiłem również warstwę nieba pod warstwą budynku.

Ostatnim krokiem było dodanie detali, typu uszkodzone balustrady, słupy. A także operacja na całym projekcie pod kątem wizualnym. Dodałem trochę kontrastu, bawiłem się krzywymi (curves).


Efekt nie jest może idealny, ale uważam ,że jak na pierwszy raz nie jest źle. Poważniejsze operacje wymagają już większej pracy i większej ilości czasu. Często dodaje się elementy 3D, czy nawet obrabia pracę za pomocą pędzli tak, jak przy typowym digital paintingu. To jednak jeszcze nie mój poziom.

Póki co.

sobota, 16 kwietnia 2011

INDIAN LICH - CZĘŚĆ 2

Po pierwsze, dużym postępem jest fakt, iż udało mi się zmusić do kontynuacji projektu. Zacząłem od modelunku czaszki. Powoli nabiera kształtu, chociaż jestem prawie pewien, że i tak nie uda mi się osiągnąć idealnego efektu.


Obróciłem także - już po wstępnym nałożeniu odcieni szarości na czaszkę - horyzontalnie obraz, aby spojrzeć na całokształt z innej strony. Pozwala to wyłapać pewne błędy, które rzucają się w oczy dopiero po obróceniu obrazu. Jest to dość powszechnie stosowana praktyka.


Ustaliłem, że światło będzie padać z przodu. Dlatego też jego lewa noga i ręka pozostają w półmroku, ledwie zarysowane. Dodałem trochę jaśniejszych odcieni na ręce, czaszkę i brzuch. Na razie ostrożnie nakładam poszczególne elementy, ponieważ wciąż nie czuję się pewnie. Minie pewnie trochę czasu, zanim uda mi się nabrać pewności w malowaniu poszczególnych elementów.

Zacząłem definiować również wygląd bandaży. Nie wiem, czemu, ale wiele moich psotaci ma bardo dużo wszelkiego rodzaju opatrunków na sobie. Nie wiem, czy to wynika z tego, że dobrze się czuję, malując je, czy po prostu idę na łątwiznę, unikając modelowania mięśni przedramienia.

Najpewniej to drugie.


Znowu obróciłem obraz. Poprawiłem trochę elementów, w tym jego lewą rękę, aby nadać mu bardziej pokraczny wygląd. W końcu to ma być lisz, który był już starcem w chwili przemiany. Dodałem trochę bandaży. Zacząłem również pracę nad jego kosturem i ubiorem. Na razie nie jestem pewien jak to dokładnie będzie wyglądać. Czuję, ze najgorzej będzie wziąć się za szczegóły. Tych będzie sporo. Prawdopodobnie użyję custom brush'y do pióopuszu i bibelotów przy kosturze. Wciąż pod znakiem zapytania stoi tło.

Praca na etapie dość zaawansowanym, jak na moje możliwości. Skutecznie wyganiam lenia z tyłka póki co.Na dziś jednak wystarczy. Prawda, powinienem o wiele więcej czasu spędzać przy tego typu pracach, ale niestety to wciąż sprawia mi problem. Pożyjemy, zobaczymy.

piątek, 15 kwietnia 2011

INDIAN LICH - CZĘŚĆ 1

Pomysł wpadł mi do głowy podczas czytania (już chyba setny raz) drugiego tomu "Najemników" Salvatore'a. Zadałem sobie pytanie: "Czy lisz musi być zawsze złym do szpiku kości czarodziejem łaknącym władzy i nieśmiertelności?". Jak wiadomo, w przypadku malowania ogranicza nas tylko nasza własna wyobraźnia. Dlatego też po krótkiej burzy mózgu, stwierdziłem, ze ciekawie mógłby prezentować się lisz będący w przeszłości szamanem jakiejś indiańskiej wioski.

Przeszukałem pobieżnie deviantART'a w poszukiwaniu materiałów referencyjnych. Wciąż muszę się nauczyć efektywnie je wyszukiwać i - co ważniejsze - umiejętnie z nich korzystać. Tak, czy ianczej znalazłem obraz nieumarłego z wyeksponowanym kośćcem, jakiś pióropusz i zdjęcie indiańskiego szamana (jakich to Wojciech Cejrowski w swoim życiu widział od groma zapewne). W ciągu kilkunastu minut skleiłem jakiś szkic, starając się połączyć interesujące mnie elementy w jedną całość.


Nie mam na tym etapie zdefiniowanego tła (i nadal nie mam). Nieco przygarbiony, trzymający kostur z jakimiś indiańskimi bibelotami. To dopiero zarys i nadal nie wiem jak całość będzie dokładnie wyglądać. Ba, nie mam nawet przygotowanych kolorów. Staram się długo pracować w odcieniach szarości, aby uzyskać jak najlepszy modelunek. To wciąż mój słaby punkt.


Jak widać, zmieniłem nieco szkic. Nie mogłem ustalić położenia palców, które nie wyglądało by głupio dlatego poszedłem na łatwiznę i postanowiłem, ze będzie trzymał coś w ręku. Nie, nie wiem dlaczego akurat broń maczetopodobna. Dodałem też trochę szczegółów. I w tym momencie na razie skończyłem, ponieważ nie jestem pewien, czy uda mi się po tak długim szkicowaniu zdobyć na właściwy modelunek czaszki. To wciąż duży kłopot. Mam materiał referencyjny, ale łatwo napisać, trudniej wcielić w życie. Muszę się też zastanowić nad sposobem modelowania całości, w tym ustaleniem źródła światła.

Zatem na razie tyle. Mam nadzieję, że uda mi się zrobić z tego coś fajnego i że skończę w ogóle ten projekt (tak, publikacja na blogu, ma mi w tym pomóc!).

TODD LOCKWOOD - PIERWSZE ZAUROCZENIE

Dawno, dawno temu (w odległej galaktyce), był taki czas, kiedy nie miałem zielonego pojęcia, czym jest digital painting, jak wygląda proces tworzenia grafiki sposobem cyfrowym, jak i tradycyjnym. Ot, po prostu mazałem sobie ołówkiem po kartkach, czy ostatnich (przedostatnich, przed-przedostatnich... aż do momentu, w którym notatki z lekcji pisane od początku stykały się z rysunkami nacierającymi z końca zeszytu) stronach zeszytów szkolnych. Pewnie mazałbym dalej bez celu, gdyby nie fantastyka i Dungeons & Dragons.

W czasie spędzonym w gimnazjum zetknąłem się z szeroko rozumianą fantastyką i grami fabularnymi. Dungeons & Dragons to system, który przodował w moim otoczeniu skutecznie  wypierając Warhammera. Idąc tym tropem, zacząłem czytywać książki napisane przez R. A. Salvatore. Do dzisiaj uważam go zresztą, za jednego z najlepszych pisarzy fantasy. Jednak to nie treść książek wpłynęła na moje zainteresowanie digital paintingiem.

Okładki. Okładki. Okładki!

Zewnętrzna warstwa książek pokryta była niesamowitymi tworami. Grafika ciągnęła się od przedniej, do tylnej strony książki, tworząc niewiarygodnie szczegółowe i harmonijne obrazy. Potrafiłem przez długi czas wpatrywać się w okładkę, aby znaleźć coraz to więcej szczegółów niewidocznych na pierwszy rzut oka.


Jako, że internet był już dostępny w moim domu, szybko ustaliłem kim był ów Todd Lockwood wymieniony jako autor tych obrazów. Jego strona http://www.toddlockwood.com/ zawiera jeszcze więcej tworów, które można oglądać godzinami. Wiele razy wchodziłem i zapewne będę wchodził, aby znaleźć trochę klimatu, motywacji, inspiracji. Niewiele prac wywołuje u mnie tyle emocji, ile tworzą obrazy Lockwood'a.

Tutaj zaczyna się rozbieżność. Długo byłem przekonany, że to, co tworzy Todd Lockwood to digital painting. Grafika powstająca w całości na komputerze. Tymczasem oakzało się, że o ile artysta korzysta często z pomocy sprzędtu elektronicznego, o tyle większość jego prac jest wykonana metodami tradycyjnymi! Na bardzo wielkim formacie. Mogę się tylko domyślać ile pracy musi włożyć w to, aby obraz nabrał takiej głębi i formy. To czyni go w moich oczach jeszcze większym.

Wiele bym dał, aby kiedyś móc osiągnąć taki poziom. Lata pracy, praktyki, tony wylanej farby. Todd Lockwood to pierwszy artysta fantasy, który dobitnie wpłynął na mnie. Nie jest to może stricte digital painting, ale z drugiej strony za pomocą metod cyfrowych można osiągnąć równie dobre efekty. Miejmy nadzieję, że kiedyś mi się to uda.

czwartek, 14 kwietnia 2011

FOCAL PRESS I DIGITAL PAINTING TECHNIQUES

Wydawnictwo Focal Press ma w swojej ofercie wiele pozycji przydatnych zarówno początkującym, jak i bardziej doświadczonym grafikom. Więcej uwagi chciałbym poświęcić tutaj książce Digital Painting Techniques z serii Masters Collections.

Czemu akurat ta?

Miałem okazję przyjrzeć się kilku pozycjom tego wydawnictwa i spośród wszystkich to właśnie Digital Painting Techniques wydała mi się najbardziej wartościowa. Trudno, oczywiście, wybrać najlepszą spośród książek, które prezentują bardzo podobny poziom. Jednak uważam, że ta na to zasługuje.

Prawie 300 stron zawiera, tradycyjnie, wiele grafik różnego rodzaju. Nie tylko tych z serii work-in-progress na użytek opisywanych technik, ale również swoistą galerię. Nie jest może przesadnie rozbudowana, ale w końcu gdyby chodziło nam tylko o galerię, to kupilibyśmy artbook. Ta książka artbookiem nie jest.

Jest natomiast pewnego rodzaju podręcznikiem. Na samym początku mamy do czynienia z podstawami (tworzenie własnych pędzli), a dalej są już odpowiednie rozdziały poświęcone odrębnym technikom. Speed Painting, Matte Painting, tworzenie potworów, otoczenia. Wszystko to jest podzielone na odpowiednie podrozdziały, w których krok po kroku opisany jest proces tworzenia konkretnej grafiki. Na uwagę zasługuje fakt, że o ile w wielu pozycjach opisy są nieprecyzyjne, pozostawiające wiele niedomówień, tutaj niemal perfekcyjnie połączone są z obrazkami ilustrującymi dany krok. Nie miałem żadnego problemu, żeby zrozumieć przebieg i naturę poszczególnych czynności. Lektura nie wyczerpuje tematu, ale nie ma tutaj niedosytu. Autorami są uznani artyści, co nie jest jednak niczym nowym w przypadku tej serii.

Digital Painting Techniques to porządna pozycja, która naprawdę otworzyła mi oczy na nowe ścieżki. W moim przypadku problem polegał na tym, że docierałem do pewnego momentu podczas tworzenia szkicu, któego nie mogłem przeskaoczyć. Zwyczajnie nie wiedziałem jak dalej się do tego zabrać. W książce opisany jest przebieg pracy od A do Z. Bardzo fajny teoretyczny wstęp do kontynuowania praktyki.

SPEED PAINTING - POWRÓT DO DOMU

Każdy, kto wybiera się w podróż, zapewne kiedyś wróci do domu. Pozaziemskie cywilizacje nie są wyjątkiem.


Kolajny speed painting, tym razem około pół godziny roboty. Im dłuzej na to patrzę, tym mi gorzej. Niby jest kompozycja. Niby jest jakas kolorystyka. Niby.

Zbyt ogólnie nszakicowana powierzchnia planety nie obrazuje dostatecznie ogromnej odległości statku od ziemi. Struktura budynku też wyszła trochę inaczej, niż to sobie zaplanowałem. Cóż, miejmy nadzieję, że z czasem będzie lepiej.

Tym razem użyłem tylko bazowych pędzli dostępnych w Photoshop'ie. Dodałem też trochę efektu rozjaśnienia odpowiednim narzędziem.

SPEED PAINTING - PŁONĄCY LAS

Zastanawaiam się, czemu akurat ten temat wybrałem na pierwszy raz. Prawdopodobnie dlatego, że akurat za oknem padał obficie śnieg, gdy zabierałem się do tego. Tak, czy inaczej założenie było proste: usiąść przy tablecie, uruchomić Photoshop'a i w godzinę zmajstrować dobrze wyglądający, pozbawiony szczegółów malunek.


Kompozycja leży i kwiczy. Ogień też nie wygląda idealnie. Jedyne, co mi się podoba, to kolorystyka i całokształt lasu. Nie jest to speed painting pełną parą, chociaż trzeba powiedzieć, że speed był, bo zajęło mi to mniej niż godzinę. Zostały użyte trzy pędzle. Bazowy, okrągły, twardy pędzel oraz dwa customy (jeden typu sparkle, a drugi imitujący trawę).

Wnioski? Kompozycja, kompozycja, kompozycja! (i tak będę popełniał w koło te same błędy zapewne...)

PIERWSZY WPIS I WIELKIE NADZIEJE

Internet pozwala ludziom tworzyć w dzisiejszych czasach swoiste galerie swoich prac. Serwisy typu digart, deviantART pozwalają w łatwy i szybki sposób pochwalić się swoim nowym malowidłem, rysunkiem. Z takich serwisów coraz częściej korzystają również uznani artyści specjalizujący się w cyfrowej, ale także tradycyjnej metodzie malowania.

Co więcej, wielu z nich prowadzi swoje własne blogi, na których informują często o tym, czym aktualnie się zajmują. Można uzyskać dzięki temu wiele przydatnych porad. Nawiązuję w ten sposób do powodu, dla którego utworzyłem tego bloga. Wielu ludzie zachwala taką formę publikacji prac, a razem z nimi swoich spostrzeżeń. Pomaga to rozwinąć warsztat, a także w pewnym sensie motywuje do dalszego tworzenia. Właśnie na motywację liczę najbardziej. Mam nadzieję, że poprzez publikację prac w różnym stadium rozwoju oraz tych ukończonych wraz z wpisami komentującymi moje poczynania zmuszę się do systematycznej pracy nad moimi umiejętnościami w tym zakresie.

Od dawna tkwię w punkcie, z którego nie umiem wyjść o własnych siłach. Chwytam się każdej sposobności, aby wreszcie posunąć moje umiejętności w zakresie zarówno rysunku, jak i digital paintingu.

Chciałbym także od czasu do czasu publikować informację o artystach, wydarzeniach, stronach, które w jakiś sposób wpłynęły na moją twórczość. Zobaczymy, czy mi się to uda.